Recenzja wyd. DVD filmu

The Rolling Stones: Gimme Shelter (1970)
Albert Maysles
David Maysles
Tina Turner
Mick Jagger

Więcej niż koncert

Jedno z pierwszych ujęć ukazuje nam Micka Jaggera w trakcie występu. Kadr jest w większości ciemny, reflektory skupiają się na charakterystycznej postaci i ruchach wokalisty. Ot, tak po prostu.
Jedno z pierwszych ujęć ukazuje nam Micka Jaggera w trakcie występu. Kadr jest w większości ciemny, reflektory skupiają się na charakterystycznej postaci i ruchach wokalisty. Ot, tak po prostu. Jakby "Gimme Shelter" miał być jednym z wielu zapisów trasy koncertowej. Jednak już od pierwszej sceny film fascynuje, i jak się okazuje później, nie tylko przekazuje nam cząstkę z nastroju koncertów Stonesów z przełomu lat 60. i 70., ale także umiejscawia zespół w szerszym obrazie ówczesnego społeczeństwa. Magnetyzująca siła słynnej grupy rockowej uwiodła wielu filmowców, powstało kilka świetnych dokumentów, ale nawet na ich tle "Gimme Shelter" wypada wyjątkowo. Jest w nim coś z "Sympathy for the Devil" Jeana-Luca Godarda, w którym zespół stał się pretekstem do analizy współczesności, ale również z "Rolling Stones w blasku świateł" Martina Scorsesego, gdzie przede wszystkim liczy się obserwacja, nieprzemijający fenomen zespołu jako taki. "Gimme Shelter" po scenie wspomnianej powyżej, w której widzimy Jaggera śpiewającego na koncercie w 1969 roku w Madison Park w Nowym Jorku, nagle znacznie się komplikuje. Stonesi oglądają w studiu rejestrację swojego koncertu nieopodal San Francisco. Dopiero później przenosimy się w miejsce właściwej akcji: na pola Altamont, gdzie darmowy występ zgromadził tłumy, ale skończył się tragicznie – śmiercią 18-letniego Mereditha Huntera, który został zadźgany nożem w trakcie koncertu. Takich skoków czasowych wykonamy w trakcie filmu jeszcze kilka. Będziemy świadkiem zarówno rozmów menadżerów Stonesów o organizacji trasy koncertowej, usłyszymy, jak zespół improwizuje w hotelu, wypowiada się na konferencji, a w przyczepie przygotowuje do występu. Wszystkie przemieszane elementy z przyszłości i przeszłości zogniskują się w jednym momencie krytycznym. Sama muzyka nie gra tu głównej roli. Także widownia nie sprawia wrażenia, jakby występ Stonesów był dla nich wydarzeniem wieczoru. Dużą zasługą twórców, którzy początkowo mieli po prostu za zadanie dokumentację trasy koncertowej, jest to, że nie skupili się na muzykach, ale także bez upiększeń, niejednoznacznie pokazali zachowanie tłumu: jakaś kobieta zbiera datki na Czarne Pantery, ktoś na kompletnym haju bełkocze bzdury do kamery, dzieci kwiaty piją, ćpają, uprawiają seks, ludzie swobodnie wchodzą na scenę, co niestety – czujemy to, wiedząc od początku, jak koncert się zakończy – nie jest objawem spontaniczności, bliskości zgromadzonych, ale chaosu. W ten chaos brutalnie wkraczają Anioły Piekieł – Hell’s Angels, członkowie kalifornijskiego gangu motocyklowego. Nawet niespecjalnie udają, że próbują opanować tłum,  zwyczajnie wyładowują swoją agresję. Jagger przemawia do ludzi, prosi ich o spokój. Bez skutku. Potem wszystko toczy się już błyskawicznie: Hunter wyciąga pistolet, zaraz potem dopadają go "ochroniarze" i zabijają. W otoczeniu tysięcy osób, kilka metrów od sceny. Stonesi uciekają helikopterem z miejsca zdarzenia. Z zewnątrz, z bezpiecznej odległości od ekranu, łatwo ocenić to jako bezsensowną eskalację przemocy, coś, co absolutnie nie powinno się zdarzyć. Ale dociera do nas, że jednocześnie, w jakimś sensie ta niepotrzebna śmierć przypadkowego widza była wydarzeniem nieuniknionym i wyraźnie zaznaczyła koniec pacyfistycznej utopii lat 60. Przejmująca jest bezsilność Stonesów wobec tragedii, a właściwie obrazu tragedii: choć byli tak blisko, nie mają dostępu do prawdy, a jedynie tak jak my, widzowie – do prawdy zapośredniczonej poprzez klisze filmową. W studio, po koncercie oglądają materiał, na którym zarejestrowano zabójstwo. Wielokrotnie przewijają rozmazane ujęcie, oglądają je klatka po klatce. Choć to niewiele im pomoże w zrozumieniu, co tak naprawdę stało się w Altamont. Bracia Maysles oraz Charlotte Zwerin wykonali mistrzowską robotę: bezbłędny, odważny montaż, świetne zdjęcia. Dzięki nim pojedyncze znaczenie nabiera rangi symbolu: uzmysławia, jak bardzo bolesnym rozczarowaniem skończyła się epoka dzieci kwiatów. I jak siła twórcza muzyki nagle przerodziła się w siłę niszczenia. Dlatego "Gimme Shelter" tak mocno oddziałuje także dziś, nie tylko na fanów Stonesów. Wydanie DVD wzbogacono o materiały archiwalne: sceny niewykorzystane w filmie, nagranie audycji radiowej poświęconej koncertowi. Znajdziemy w nim również książeczkę z wypowiedziami różnych osób zaangażowanych w tamtą trasę koncertową: od pisarza podróżującego z zespołem, przez asystentkę Jaggera, po przywódcę gangu Hell's Angels.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja The Rolling Stones: Gimme Shelter
Festiwal w Woodstock uznawany jest za punkt kulminacyjny rozkwitu kultury hipisowskiej, generacji... czytaj więcej